Skrupułu pół nawet nie ma i idzie w dół, idzie w dół, idzie w dół
Skrupułu pół, cienia wyrzutu sumienia - taki to bezwstydny wół
Noc - to jego przestrzeń - ciemność, biżuterie świateł wielkich miast
Wtedy łatwiej jest wydobyć z siebie elektryczny, nieco sztuczny blask
A w ogrodzie dyskoteki
Pół świata tego kwiata zgodnie tańczy jednostajny rytm
Pora rozpocząć podbój - dresów prowadzi go konwój
Oto wchodzi tej dzielnicy król
Skrupułu pół nawet nie ma i idzie w dół, idzie w dół, idzie w dół
Skrupułu pół, cienia wyrzutu sumienia - taki to bezwstydny wół
Zaczął się szał: piwonie, róże i mimozy, różne pozy, wokół feeria barw
On w środku tkwi
Nic go nie rusza, nie drgnie nawet kraniec brwi. To najlepszy chyt
I tak już od trzydziestu lat, ten wiecznie młody Piotruś Pan
Na swojej grządce wącha każdy kwiat
Lecz jak to bywa w perfumeriach - proceder trzeba przerwać
Kiedy nos wpada w zbyt wielki chaos
Dzień - neony zgasły razem z szansą, która - ponoć - tylko raz
Poza terrarium klubu, tak zwyczajnie; w lustrze - pospolita twarz.
Wtem słońce oświetliło grzywę jego siwych włosów
I prawda wkuła w oczy prosty fakt
Cenny czas nie stoi w miejscu, biegnie i wyznacza szlak
Czuję, że w miejscu stoję ja
Podwójne życie mnie uwiera, kostium z cekinów zdzieram
We własnej skórze będę żył od teraz
Historia się nie kończy, bo - istnieje wciąż gatunek, co
Skrupułu pół nawet nie ma i idzie w dół, idzie w dół, idzie w dół
Skrupułu pół, cienia wyrzutu sumienia - taki to bezwstydny wół