Szukam wciąż siebie
Wokół tych ludzi i miejsc gubię cele
Bliscy pytają co siedzi mi we łbie
Co powiedzieć - nie wiem, więc chylę butelkę
Ona jest lekiem, dzisiaj jest moim kompanem
Pytasz czy spoko, ja mówię: wspaniale
Na szyi mnie dusi kaganiec
Nie potrafię mówić o tym, co zapycha mi pamięć
I dalej, kontynuuję swoją tułaczkę
I wcale nie jest mi dobrze z tym, że jestem sam w tej walce
Ja wiem, że pragniesz zapewnić mi wsparcie
Mimo wszystko nie czuję oparcia w Tobie, ani w każdej innej osobie
Wiem, że czujesz się z tym źle, bo myślę o sobie
Mimo, że jestem ateistą, szukam rozgrzeszenia
Lecz okazuję się, że mam pecha
Bo zawsze ono jest tam, gdzie mnie nie ma
Dość mam gonitwy - nie oszukam swego cienia
Dziś on wyraża więcej uczuć niż ta krzywa gęba
Założoną maskę można poznać po moich gestach
Cały w środku krzyczę, a na zewnątrz tylko ciągle ściemniam
Siedzę z tyłu i rozmyślam o tych miejscach
W których dzisiaj mogłem spędzać czas z Tobą
Po tym wszystkim pozostał nam tylko niesmak
Dzisiaj bez Ciebie jest mi trudniej żyć spoko
W dźwiękach ulic miasta się zamykam
To moja najgłośniejsza cisza
Konflikt przeciwności to mój zwyczaj
Nie chcę, choć muszę wciąż przegrywać
Za nic nie chcę wciąż przegrywać
Za nic nie chcę się rozsypać
Wewnątrz chcę pomocy wzywać
A na zewnątrz tylko cisza
Zalewałem smuty, bo już nie widziałem wyjścia
Jak mam ochotę upić się to Kubę daj za przykład
Żeby przejrzeć na oczy mi nie pomógł okulista
Nie szukałem pomocy - samotność to moja przystań
Wiele poświęciłem by ustalić co jest ze mną
Dlaczego to nie weszło, dlaczego obojętność?
Z życiem wszystko jedno, że pieprzę to napewno
A linie papilarne wjechały na banie ciężko
Nawet, typie, nie wiem czy Wam puszczę to "Pożycie"
Babram się w tym syfie, ciężkich nocy już nie zliczę
Chcę robić tak muzykę by Wam dać na twarzy uśmiech
Ale jak mi spływa żyćko - muszę zrzucić to nim usnę
Poprawia mi humor nawet garstka tych recenzji
Trafiłem już na kilku co mi cytowali wersy
Muszę pozbyć się tej presji, rozgonić z bani mętlik
I zrobię, kurwa, takie rzeczy - starczy nam do śmierci wszystkiego
Wiesz, też nie lubię się martwić
Za dzieciaka wymyśliłem se ocean, palmy
Za stabilizację i kobiety to zapalmy
Wierzę, że się kiedyś dorobimy na te wielkie jachty
Ja jestem zwykłym typem jak Ty (tak jest)
A nie raz w kojo pakowałem się prosto z tej tarczy
Nie miałem lepszych lekcji niż te bolesne porażki
I nic nie smakuje lepiej niż dumne spojrzenie matki, to wiem
W dźwiękach ulic miasta się zamykam
To moja najgłośniejsza cisza
Konflikt przeciwności to mój zwyczaj
Nie chcę, choć muszę wciąż przegrywać
Za nic nie chcę wciąż przegrywać
Za nic nie chcę się rozsypać
Wewnątrz chcę pomocy wzywać
A na zewnątrz tylko cisza